Rozdział 9


Następne dni, tygodnie, w końcu miesiące mijały względnie spokojnie. Było parę fałszywych alarmów o pobycie Pottera, ale raczej nikt oprócz Czarnego Pana i co poniektórych Śmierciożerców nie zwracał na to zbytniej uwagi. Końcem kwietnia jednak jakby wszyscy spodziewali się rychłej zmiany. Nauczyciele niespokojnie rozglądali się po korytarzach i nerwowo reagowali na każdy niespodziewany dźwięk. Był poniedziałek dwudziestego siódmego kwietnia, Sophia siedziała na swoim łóżko pogrążona w książce, którą kazała przeczytać im McGonagall. Tomiszcze miało naprawdę imponujące rozmiary i czarownica nie była pewna, czy uda jej się zrealizować zadanie w wyznaczonym terminie. Lissa wpadła do dormitorium jak burza i padła na łóżko, łapiąc oddech.
-Ten gbur mówi, że ktoś cię szuka. Chyba to pani R.
Soph podniosła głowę i posłała jej zdziwione spojrzenie.
-Co ona miałaby tu do roboty?
Liss wzruszyła ramionami i machnęła ręką w stronę drzwi.
-Idź i sprawdź.
Nastolatka niechętnie zsunęła się z łóżka i licząc stopnie zeszła do salonu Ślizgonów. Przywitał ją szum rozmów i zapach podkradzionej z kuchni pieczeni. Wyszła z głównej siedziby swojego domu i ruszyła na poszukiwanie swojej matki. W końcu znalazła ją rozmawiającą ze Snape’em. Mężczyzna miał niezadowoloną minę, ale to nie było nic nowego. Jej matka patrzyła na niego gniewnie. Wzdrygnęła się i od razu naszła ją myśl. Dlaczego nie powiedziała mu, że jest moim ojcem? To już nie było pytanie, czy on nim jest. W pewnym sensie przyzwyczaiła się do tej myśli i zaczęła brać ją za pewnik.
-Dobry wieczór, profesorze.-przywitała się z dyrektorem- Hej, mamo. Liss mówiła, że mnie szukasz.
-Cześć, złotko.-Hermiona odetchnęła z ulgą na jej widok- Porozmawiam z córka i opuszczę teren szkoły, profesorze Snape.
Mama wzięła ją pod rękę i pociągnęła ją za sobą.
-Co ty tu robisz?
-Potrzebuję pary składników do eliksiru, a Pokątna jest w opłakanym stanie. Zresztą strach gdziekolwiek chodzić. Wszędzie Śmierciożercy.
Sophia westchnęła i po cichu przyznała matce rację. Kilka minut później miała zaszczyt wysłuchać długiej listy wszystkich potrzebnych jej składników. Koło godziny zajęło jej zebranie wszystkiego i wręczenie jej tego.
-Dzięki, córeczko. Muszę iść.
Pocałowała ją jeszcze w policzek i skierowała się do gabinetu Snape’a, aby skorzystać z jego kominka. Soph odwróciła się i skierowała się z powrotem do dormitorium. Mijając nielicznych uczniów i nauczycieli dotarło do niej, że tak naprawdę każdy dzień jest niepewny. Nietoperz rządzi szkołą, Czarny Pan rządzi Nietoperzem, więc wystarczy jedno jego słowo, a mury zamku zamienią się we wspomnienie.
Kilka dni później, dokładniej w piątek rano, zajęcia prowadzone były jakby pośpiesznie. Wszyscy czuli się jak w centrum planowanego uderzenia bomby atomowej. Dwóm czarownicom ten nastrój także zaczynał się udzielać i nie mogły na niczym się skupić. Gryfoni szeptali coś między sobą żywo gestykulując, a uczniowie innych domów przysłuchiwali się tym dyskusjom. Na twarzach niektórych z nich widoczne były siniaki i zadrapania, ale wydawali się czymś podekscytowani. Jednak ich rozmowy nie dotyczyły niczego niezwykłego, co najwyżej wróżbiarstwa, czy historii magii. Tak naprawdę nikt nie wiedział, co miało się wydarzyć już za kilka godzin.
Sophia ledwo przyłożyła głowę do poduszki i ktoś gwałtownie szarpnął jej ramię. Z jękiem obróciła się na drugi bok i naciągnęła kołdrę po samą szyję.
-Soph! McGonagall czeka na wszystkich w salonie.-Liss jeszcze raz nią potrząsnęła
Czarownica rozchyliła lekko powiek i ziewnęła.
-A czego chce?
-Potter wrócił.
Sophia miała wrażenie, że się przesłyszała. Potter wrócił. Gdy zbiegała razem z innymi po schodach, te słowa wciąż odbijał się echem z jej umyśle. Na stopach miała jedynie cienkie skarpetki. Przecisnęły się przez tłum, aby mieć jak najlepszy widok na nauczycielkę transmutacji. Zapadła cisza. Najwidoczniej usatysfakcjonowana tym czarownica, zaczęła mówić:
-Wszyscy poniżej siedemnastego roku i życia oraz ci którzy odpowiadają się po stronie Voldemorta zostają natychmiastowo ewakuowani ze szkoły. Nie życzę sobie słyszeć protestów. Ci którzy postanowią zostać mają pójść z czekającym na zewnątrz Longbottomem, a reszta za mną.
Rozległ się szum i ciche okrzyki. Niektórzy protestowali, inni żądali powodu do wykonania polecenia, ale pod wpływem spojrzenia nauczycielki, nikt więcej nie oponował. Sophia i Lissa posłusznie ruszyły w tłumie podążającym za kobietą. Zaledwie kilkunastu, no może w porywach kilkudziesięciu Ślizgonów skręciło, aby dołączyć do Gryfona. Kilka minut później zgubiła w tłumie przyjaciółkę i kierowana instynktem odłączyła się od reszty. W głowie mając słowa jednej z uczennic szóstej klasy: Obudził mnie jego głos. To było okropne! Chce, żeby wydać mu Pottera. Sophia pokręciła głową w zamyśleniu, ona nic nie słyszała. Widocznie ma za mocny sen. Wiedziała, że większość uczniów była w Wielkiej Sali, ale część zmęczona atmosferą jaka panowała w zamku poszła wcześniej spać.
Przez kilka godzin unikała stref, w których rozgorzała już walka. Zaklęcia latały w te i z powrotem. Jeden z zielonych promieni minął ją o włos. Popędziła przez błonie i ukryła się między krzakami okalającymi jezioro. Jej wzrok napotkał hangar na łodzie. Ruszyła powoli, uważnie rozglądając się, ale nie zobaczyła nic niepokojącego. Tak myślała póki nie weszła do środka i nie zobaczyła matki pochylającej się nad Snape’em.
***
Hermiona spojrzała na kalendarz, był pierwszy maja. Zacisnęła dłonie w pięści i zaraz jej rozluźniła. Był już wieczór. Chciała się teleportować popędzić do Hogwartu i zabrać stamtąd córkę, ale teraz zamek zapewne otoczony był nie tylko przez silne zaklęcia, ale i zwolenników Voldemorta. Jej wzrok spoczął na fiolce z eliksirem, który miał wzmocnić zaklęcie przywracające pamięć. Nie miała zamiaru go ratować, zbyt wiele ich dzieliło. Chciała jedynie by pamiętał, nie miała prawa dłużej go oszukiwać. Niedługo przed północą zebrała się i zamknęła mieszkanie od środka. Pogasiła wszystkie światła i zamknęła oczy, gdy je otworzyła, stała już przed zdewastowaną bramą Hogwartu. Większość zaklęć, która otaczała zamek została złamana. Ruszyła w stronę jeziora. Przed oczami stanęły jej wszystkie wydarzenia z tamtej nocy. Voldemort mówiący o zabiciu Harry’ego, o swoim małym marzeniu, jakim było pozbycie się go. Twarz Severusa, gdy zrozumiał, że zaraz umrze, była tak wyraźna jakby widziała ją zaledwie wczoraj. Widziała jak umiera, ale czuła, że gdy wychodziła jego serce wciąż biło. Dochodząc do hangaru na łodzie schowała się za budynkiem nasłuchując kroków. W końcu opuścili chatę i Hermiona odczekała dwa uderzenia serca nim wpadła do chaty. Głowa Snape’a odwróciła się w jej stronę, a w jego przepełnionych bólem oczach widziała zdziwienie. Podeszła do niego i wlała mu do ust eliksir szepcząc zaklęcia, jej włosy łaskotały jego twarz. Po chwili usłyszała czyjeś kroki, w szybie zobaczyła odbicie swojej córki.
***
Potter, Granger i Wesley już poszli, myśleli, że nie żyje, co w sumie nie rozmijało się za bardzo z prawdą. Po chwili rozległy się kroki, myślał, że to Potter stwierdził, że upewni się, że nie ma pulsu, ale zobaczył Granger. Nie, to była Rickman. Podeszła do niego szybko i wlała mu coś do ust. Jego ciało przeszył jeszcze większy ból, ale gdy z trudem uniósł ociężałe powieki, wiedział, że został okłamany. Patrzył na Hermionę Granger, która była teraz kobietą. Tą samą, która rzuciła na niego Obliviate i jedną, której oprócz Lily, udało się rozbudzić w nim dawno zapomniane uczucie nadziei. Czarownica uniosła głowę i otworzyła szerzej oczy.
-Sophia.-wyszeptała
Dłonie Granger automatycznie wymacały ranę, ale oboje wiedzieli, że jeśli nie utrata krwi, to zabije go jad, który krążył w jego żyłach.
-Granger.-wyszeptał- Minus sto punktów dla Gryffindoru.
Czarownica spojrzała na niego z uśmiechem i zanim jego serce przestało bić, poczuł jeszcze dotyk jej ciepłych ust na zimnym czole.

Komentarze