Rozdział 7
Sophia bacznie obserwowała swoją matkę, która z uśmiechem na
twarzy rozmawiała z Charlottą Encrier, czyli najbardziej przebiegłą starszą
panią jaką kiedykolwiek mogła spotkać. Czarownica jednak sprytnie odpowiadała
na pytania swojej rozmówczyni, interpretując je na swoją korzyść i jak dotąd
nic nie zwiastowało jakiś katastrofalnych w skutkach zmian w tym temacie. Lissa
kopnęła ją pod stołem i dała jej znak, aby wyszły w końcu w jadalni i wrócił
dopiero na deser, który miał być za niecałą godzinę. Nastolatki za
przyzwoleniem pani Cauldron czym prędzej odeszły od stołu. Do ich uszu
doleciało jeszcze jednak jedno pytanie:
-A co z ojcem Sophii? Dlaczego go z nami dzisiaj nie ma?
Młode czarownice zatrzymały się tuż za progiem i przywarły
do ściany. Soph wręcz widziała to pełen zaciekawienia i dociekliwości
spojrzenie babci Lissy.
-Jest dość trudno uchwytny, w sumie praktycznie rzecz biorą
nigdy nie ma go w domu, więc bardzo rzadko go widuję.-głos jej matki był
uprzejmy i zadziwiająco szczery jak na tą pokrętnie brzmiącą półprawdę
Nastolatki czym prędzej popędziły do pokoju Lissy i rzuciły
się na łóżko.
-Co to było?-zapytała Lissa przekręcają się na
brzuch-Myślałam, że twoja matka, no wiesz. Nie wie kim on jest. Kłamała?
-Mi, czy twojej babci?-parsknęła Sophia, wplatając palce we
włosy.
Utkwiła nieruchome spojrzenie w lustrze wiszącym nad
toaletką przyjaciółki. Na chwilę między nimi zapanowała nieco niezręczna cisza,
ale Soph w końcu dała za wygraną.
-Tak naprawdę nie wiem, czy wie kim on jest, czy nie. Nigdy
nie chciała o nim rozmawiać.
Liss zassała policzki i zamknęła oczy.
-W takim razie po treści wypowiedzi, którą słyszałyśmy przed
chwilą można, ale nie jest to konieczne, nie wszyscy w końcu lubią teorie
spiskowe, domyślać się, że twoja matka doskonale wie, kim jest twój ojciec i
czasem go widuje. Tylko, czy on wie, że jest twoim ojcem?
Kończąc swoją wypowiedź Lissa z powrotem przewróciła się na
plecy i ułożyła tak, aby jej głowa zwisała w dół.
-Czyli więcej pytań niż odpowiedzi.-skwitowała cała tę
sytuację Sophia
Gdy w końcu zeszły na deser, nie usłyszały już żadnych
dziwnych, ani krępujących pytań, które mogłyby pojawić się w konwersacji
dorosłych. Tematy dotyczyły, co prawda nieuchronnie zbliżającej się
konfrontacji Czarnego Pana z Potterem, ale to na szczęście był temat na tyle
powszechny, że powoli przestawał budzi kontrowersje samym poruszaniem go.
-Sami Wiecie Kto musi
wygrać tę wojnę.-westchnęła Charlotta- Bo co stanie się ze wszystkimi, którzy
służyli mu, ponieważ robiły to ich rodziny, a oni nie byli w stanie się
przeciwstawić? Nie twierdzę, że są niewinni, ale pewne sprawy trzeba rozpatrzyć
w szerszym spektrum. Tylko, komu będzie się chciało?
-Co będzie, to będzie.-westchnęła matka Lissy
Sophia rzuciła swojej rodzicielce krótkie spojrzenie,
wiedząc, że ta najprawdopodobniej bardzo dobrze zdaje sobie sprawę z tego jak
zakończy się ta wojna. Jednak na jej twarzy nie dostrzegła żadnych emocji,
które mogłyby jej to zdradzić.
-Boicie się Voldemorta?-zapytała znienacka Hermiona
Sophia miała ochotę walnąć głową o blat stołu, ale
powstrzymał ją przed tym kryształowy pucharek po lodach, w którym widać był
pozostałości po sosie czekoladowym. Zamiast tego oparła ją o krzesło i wypuściła
ustami powietrze, jakby to mogło cofnąć czas. Kilka par oczu spoczęło na jej
rodzicielce uważnie się jej przyglądając.
-Czarny Pan jest potężny.-głos zabrał ojciec Lissy- Myślę,
że jest się czego bać.
-Ale czy imię, które sobie nadał, jest tak naprawdę potężne,
czy ta moc jest złudna?-czarownica wbiła spojrzenie brązowych oczu w obraz na
kominkiem- Przecież to tylko imię. Voldemort.
Lissa siedząca obok Sophii wzdrygnęła się, słysząc jakim
tonem zostało wypowiedziane to słowo.
-Mamo, może jednak zmieńcie temat na coś przyjemniejszego?-
zasugerowała Soph, w desperackiej próbie ratowania sytuacji- Mamy Boże
Narodzenie.
Hermiona roześmiała się swobodnie i wesoło pokiwała głową.
-To dobry pomysł.
Soph uśmiechnęła się do siebie zadowolona, ponieważ temat
rozmowy przeniósł się na sposoby przygotowania indyka. Gdy razem z matką szły
do kominka, aby z pomocą sieci Fiuu z powrotem dostać się do domu Lissa
parsknęła cicho:
-Twoja matka to ma tupet, wiesz?
Sophia roześmiała się.
-Mnie to mówisz?
Kilka minut później pośpiesznie wychodziła z prysznica, aby
przypadkiem nie zostać stratowaną przez Hermionę. Była okropnie zmęczona, a
myślenie przychodziło jej z niemałym trudem, ale uświadomiła sobie, że w
gruncie rzeczy fakt, iż matka zataiła przed nią kim jest, nie przeszkadza jej
aż tak bardzo, jak początkowo myślała. Teraz musiała tylko wyciągnąć od niej
trochę informacji na temat swojego ojca.
***
Hermiona weszła do kominka i z promiennym uśmiechem
pożegnała się ze wszystkimi. Po przeniesieniu się z ulgą stwierdziła, że nie
wylądowała na swojej córce, która pod koniec spotkania wyglądała jakby miała
paść na twarz ze zmęczenia. Wyszła z łazienki i zastała ją, próbującą znaleźć
coś pod stołem.
-Co robisz?-Hermiona pochyliła się i uniosła brew tak wysoko
jak tylko umiała
-Szukam tego albumu, który wcześniej przeglądałam.-mruknęła
Soph spróbowała wstać, ale nim Hermiona zdołała ją ostrzec,
uderzyła głową o stół.
-Uważaj. Wyjdź spod stołu. Umyj się. Idź spać. Przypomnij mi
jutro to dam ci album.-czarownica wydała jej serie poleceń
Następnego dnia, gdy wstała, miała wrażenie, że wypiła o
jedną lub dwie lampki wina za dużo. Na szczęście na pomoc przyszedł jej eliksir
przeciwbólowy i szybki prysznic. Musiała dzisiaj wyjść i nie wiedziała, kiedy
wróci, więc zostawiła na stole w kuchni liścik do córki razem ze stosem
albumów.
***
Sophia przetarła oczy widząc w kuchni piętrzący się stos
albumów oprawionych w najróżniejsze skóry, obok leżał krótki liścik, który
przeczytała jedynie pobieżnie i zaraz po śniadaniu zabrała się za przeglądanie
zdjęć. Jednym poświęciła więcej innym mniej czasu, ale przejrzenie całości
zajęło kilka dni, podczas których robiła sobie przerwy na obszerne zadania
domowe. Skończyła dopiero ostatniego dnia swojego pobytu w domu.
Jej matka tego dnia wróciła dopiero koło ósmej wieczorem,
więc prosto na kolację, którą musiała zrobić sobie sama, ponieważ Soph nagle
przypomniała sobie o niedokończonym zadaniu domowym z transmutacji. Siedząc
przy biurku, przeglądała podręcznik do transmutacji i podkreślała to, co
wydawało jej się najbardziej interesujące. W końcu wypracowanie było
definitywnie gotowe do oddania, a pierwszym dźwiękiem jaki zarejestrowała od
kilku godzin była woda lecąca z prysznica. Spojrzała na zegarek, stojący na
komodzie i z zaskoczeniem stwierdziła, że jest już prawie północ. Kto by pomyślał, że zadanie domowe może być
tak wciągające w dodatku na świętach, czy raczej w ich ostatnich godzinach. Gdy
łazienka została zwolniona, popędziła, aby wziąć szybki prysznic, po drodze
rzucając tylko krótkie dobranoc mijanej rodzicielce. Kilkanaście minut później
idąc do swojego pokoju usłyszała głos swojej matki, myśląc, że ta ją woła
skierowała się do jej sypialni, ale na pierwszy rzut oka kobieta spała i
jedynie mówiła przez sen. Niewyraźnie, ale mówiła. Zaciekawiona podeszła i
pochyliła się nad matką.
-Obliviate… Obliviate… Zapomnisz o mnie Severusie, tej nocy
nigdy nie było. Nie będziesz mnie pamiętał, gdy mnie zobaczysz. Choćbyśmy się
codziennie mijali, nie poznasz mnie, nie poznasz naszej córki.- oddech kobiety
był chrapliwy i urywany
Soph po cichu wycofała się, powtarzając w głowie słowa matki
i próbowała dostrzec w nich jakiś sens, ale widocznie była zbyt zmęczona.
Zapisała je tylko na kartce, którą włożyła do stojącego przy drzwiach bagażu i
poszła spać.
Komentarze
Prześlij komentarz