Rozdział 6
Hermiona ze złością wpatrywała się w opasłą księgę, która leżała na jej kolanach, nie rozumiejąc, dlaczego powiedziała córce, kim jest. Można powiedzieć, że zrobiła to w przypływie chwili, ale mogła chociaż poczekać z zaczęciem tematu, aż dotrą do domu, ale nie, los zdecydował inaczej. Oparła głowę o zimną ścianę za swoimi plecami i zamknęła oczy. Widziała Harry’ego w za dużych ubraniach po kuzynie, Rona umazanego czekoladowymi żabami i siebie z torebką bezdna oraz nosem w książce. Uniosła powieki i po chwili zastanowienia zeskoczyła z łóżka. Sophia z kamiennym wyrazem twarzy wpatrywała się w leżące przed nią fotografie. Z westchnieniem usiadła obok córki i podniosła jedną z ruszających się ilustracji. Akurat przedstawiała jedno ze spotkań u Slughorna, obok niej stał Harry, promiennie uśmiechających się do Ginny.
-Przeniosłaś się w przeszłość, gdy byłaś w ciąży, czy wcześniej?-usłyszała niespodziewanie
Córka spojrzała na nią, nieświadomie zasysając policzki i skrzyżowała ręce na piersiach. Hermiona odłożyła zdjęcie z powrotem na blat stołu.
-Przed, mniej więcej rok wcześniej.- odparła, biorąc kolejną fotografię- Nigdy nie żałowałam swojej decyzji.
-Ile miałaś lat, gdy użyłaś zmieniacza by się tu przenieść?
Palce czarownicy automatycznie powędrowały do łańcuszka.
-Dwadzieścia jeden, tak. Wydaje mi się, że właśnie tyle.- odparła skupiając wzrok na twarzy uśmiechniętego Hagrida- Idź się wykąp, porozmawiamy jutro.
Sophia bez słowa skinęła głową i odeszła od stołu, kierując się po ubrania na zmianę do swojego pokoju. Hermiona podświadomie zarejestrowała kliknięcie zamka w łazienkowych drzwiach i z ulgą wypuściła z płuc powietrze. Nie powinna była jej mówić, albo powinna jej powiedzieć wcześniej. Jako dziesięciolatka byłaby obiektem o mniejszych skłonnościach matkobójczych, ale co się stało, to się nie odstanie. Pozbierała zdjęcia i zaczęła wkładać je z powrotem do albumu. Dłonie jej drżały, gdy widziała uśmiechnięta twarze ludzi, którzy nie żyją lub już niedługo umrą. Zamknęła tomiszcze wypełnione zdjęciami i odłożyła je na półkę, po czym stuknęła różdżką, aby ta wróciła na swoje miejsce. Po raz kolejny tego wieczoru zacisnęła dłoń na zawieszce i powędrowała myślami do Severusa. Bała się tego, że Soph zapyta o niego, a ona będzie czuła się winna powiedzieć jej prawdę. Prawdę o Severusie, który nawet nie wiedział, kim jest ona sama i kim jest Sophia. Rzucając zaklęcie była niemal pewna, że zostanie prędzej, czy później zerwane, ale ono wciąż trwało nienaruszone.
***
Sophia patrzyła na swoje odbicie w zaparowanym lustrze, a do głowy przychodziła jej tylko jedna myśl, którą odważyła się wypowiedzieć na głos:
-Ona jest czarownicą, nie jest z tych czasów. Duża część mojego życia to kłamstwo.
Zacisnęła dłonie w pięści i powoli wypuściła powietrze. Czuła, że łzy wściekłości napływają jej do oczu, a oddech staje się nierówny. Jej ciałem wstrząsnął szloch, który zagłuszyła lejąca się z kranu woda. Dopiero kilka minut później udało jej się względnie uspokoić i ponownie spojrzeć w lustro, ale nie ujrzała nic poza okrywającymi go kroplami wody. Wzięła ręcznik i przetarła szkło. Oczy miała zaczerwienione i błyszczące, a twarz poznaczoną torami łez, które wciąż próbowały uwolnić się z swojego więzienia. Przygryzła wargę i zacisnęła dłonie na krańcach umywalki. Ze świstem wypuściła powietrze i kilka sekund później zakręciła wodę. Weszła pod prysznic i zaczekała aż opuszki jej palców pomarszczą się od wody.
Kątem oka obserwowała swoją matkę, gdy ta z niezadowoloną miną przeszukiwała swoją szafę. Kobieta wydawała się być gotowa, wyrzucić wszystkie swoje ubrania w poszukiwaniu odpowiedniego na obiad stroju. Od kiedy ta powiedziała jej kim jest, prawie ze sobą nie rozmawiały.
-Nie możesz wziąć, czegokolwiek, ładnego, ale czegokolwiek?-zapytała w końcu
Czarownica spojrzała na nią i uśmiechnęła się.
-Jestem pewna, że ta sukienka gdzieś tu jest. Daj mi jeszcze pięć minut, a ją znajdę.- zaśmiała się nieco nerwowo
-Dwie.-westchnęła Sophia- I ani minuty więcej.
W lustrze dostrzegła tylko jak matka przewraca oczami i wraca do poszukiwań.
-Już wiem!
Sophia podskoczyła zaskoczona. Jej matka podeszła do komody i otworzyła górną szufladę, która wyglądała jak miejsce spotkania wszystkich niepotrzebnych nikomu rzeczy. Nie kryła swojego zdziwienia, gdy okazało się, że w dłoniach czarownicy pojawiła się różdżka. Kobieta biodrem zamknęła szufladę i uniosła rękę. Końcówka magicznego patyka rozbłysła krótkim światłem i do salonu wleciała przyciągana magią sukienka.
-Wychodzimy za dziesięć minut.- ogłosiła jeszcze, wchodząc do łazienki
Faktycznie nieco mniej niż dziesięciu minutach Hermiona wyszła z pomieszczenia gotowa do wyjścia.
-Przyszła dzisiaj sowa od mamy Lissy. Przenosimy się do nich za pomocą proszku Fiuu.
-To my mamy kominek?- brwi Soph powędrowały do góry
-Wystarczy coś, co jest połączone z siecią.- wyjaśniła szybko czarownica- W tym przypadku nasz prysznic. Nie patrz tak na mnie. Idziemy. Pamiętasz adres?
Sophia w milczeniu kiwnęła twierdząco i po chwili w dłoniach miała czarny jak sadza proszek.
-Idziesz pierwsza.
Nie pewnie weszła do kabiny i rzuciła pyłkiem wypowiadając adres domu, w którym mieszkała jej przyjaciółka. O dziwo wszystko zadziałało tak jak trzeba i wyszła z kominka domu Lissy w nienaruszonym stanie. Niecałą minutę później zjawiła się jej matka.
-Jesteście!
W ich stronę zmierzała starsza kobieta o iście serdecznym uśmiechu.
-Chodźcie do salonu.-babcia Lissy złapał ją delikatnie za ramię i dała znak, aby obie ruszyły za nią
Przy ogromnym stole siedzieli już prawie wszyscy, brakowało jedynie ojca Lissy. Nastolatki uściskały się na przywitanie.
-Rzeczywiście wyglądasz lepiej niż w pociągu.-roześmiała się przyjaciółka- Dzień dobry pani Rickman.
-Cześć, Liss.-Hermiona uśmiechnęła się
Komentarze
Prześlij komentarz