Epilog

Kurz z zawalonych murów jeszcze nie opadł, gdy wszyscy, którzy przeżyli, unieśli swoje różdżki i wysłali w niebo światełka by upamiętnić poległych w walce o Hogwart. Sophia tępo wpatrywała się w twarze otaczających ją osób, wypatrując twarzy matki, którą ostatni raz widziała przy łodziach. Przy Snape’ie, który już nie żył. Wciąż słyszała echo swoich kroków. Ponownie obróciła się dookoła swojej osi, ale Hermiony nigdzie nie było. Serce waliło jej jak oszalałe, a myśl, że Snape naprawdę był jej ojcem ciągle powracała. Mimo że nigdy nie był obecny w jej życiu w ten sposób, poczuła jego stratę jakby było inaczej. Zamknęła oczy, czując napływające do nich łzy. Uniosła powieki i dopiero, gdy to zrobiła zauważyła walające się dookoła ciała. Śmierciożerców i uczniów, a także osób spoza szkoły, które przyszły jej z pomocą. Nie wszystkich znała, ale niektórych kojarzyła ze szkolnych korytarzy. Ci co przeżyli pokryci byli szarym pyłem wymieszanym z krwią, często własną. Poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciła się i zobaczyła wyczerpaną, ale przede wszystkim zatroskaną twarz McGonagall.
-Sophia, dlaczego nie ewakuowałaś się razem z resztą? Podobno Lissa wychodzi z siebie.
-Ja…-zaczęła, ale nie wiedziała, co powiedzieć
-W tym momencie to nie istotne. Chodź twoja matka cię szuka.
Sophię zalała jednocześnie fala ulgi i niepokoju. Automatycznie podążyła za nauczycielka, która wymijała nieliczne postacie, które pojawiały się na ich drodze. Słońce, wiszące nisko nad horyzontem, rozświetlało dziedziniec szkoły. W końcu  doszły do nieco zdewastowanego i przepełnionego rannymi Skrzydła Szpitalnego, gdzie zobaczyła swoja matkę krzątającą się na tymi, którzy potrzebowali najpilniejszej pomocy.
-Mamo?
Mimo panującego tam hałasu Hermiona od razu odwróciła się w jej stronę.
-Cześć, córeczko.
Na jej twarz zagościł słaby uśmiech. Pod oczami miała cienie, a ich białka były przekrwione.
-Pomożesz mi?
-Przekaże pani Lissie, co się ze mną dzieje?-zwróciła się do nauczycielki
Czarownica sztywno skinęła głową i wyszła. Sophia spojrzała pytająco na swoją rodzicielkę, a ta zaczęła wydawać jej polecenia. Kilka godzin później po zużyciu tysięcy kilometrów bandaży, milionów plastrów i hektolitrów eliksiru przeciwbólowego mdlały jej już ręce. Odgarnęła kosmyki włosów z czoła i rozejrzała się dookoła. Było jeszcze dużo do zrobienia, ale najgorszy kryzys został zażegnany. Usiadła na pokrytym opakowaniami po medykamentach parapecie i oparła się o chłodną szybę. Prawie natychmiast zasnęła.
***
Hermiona unikała samej siebie. Tak można to ująć, razem z Harry’m i Ronem kręcili się dosłownie po całym zamku i wciągu tych kilku dni mało brakowało, a stanęła by twarzą w twarz ze swoją młodszą wersją. Na szczęście dzisiaj mieli zakończyć wszystkie pracy i wieczorem pochować wszystkich zmarłych. Sama zajęła się znalezieniem trumny dla Severusa i wykupieniem oddzielnego miejsca na cmentarzu. Zakład pogrzebowy wszystko już przygotował i czekali jedynie na wieczór, by w blasku księżyca spuścić trumnę do głębokiego rowu. Przed oczami stanęła jej jego martwa twarz i zimne przepełnione bólem oczy. Ten żal. Wszystko mogłoby wyglądać teraz inaczej, ale wyglądało jak wyglądać miało. Tak jak wtedy, gdy odchodziła.
Spojrzała na córkę, która stała po drugiej stronie grobu i wpatrywała się w ziejącą czernią dziurę. Po chwili dębowa trumna zatkała ją jak korek i opadła na samo dno, odbijając światło latarni. Sophia uniosła głowę i zapytała:
-Czy to już koniec?
-Tak.-smutno skinęła głową

Komentarze