Rozdział 4

Lissa wiedziała, że dla jej przyjaciółki matka bywa dość drażliwym tematem, ale wydawało jej się dziwnym to, że nie zainteresowało jej stwierdzenie o jej podobieństwie do Granger. Wyglądała jedynie na rozzłoszczoną porównaniem do Gryfonki, w dodatku akurat tej. Jednak, przecież nie mogła temu przeczyć. W sumie to mogła, ale fakty to fakty. Ich nie da się zmienić. Podobieństwo było widocznie już na pierwszy rzut oka. Nie ona jedyna to zauważyła. Jej matka, gdzieś między długi monologiem, a życzeniem miłego szlabanu, wspominała coś o tym, że wydaje jej się, że gdzieś w gazecie widziała tą całą Rickman, ale ta twierdzi, że to niemożliwe. Granger, Weasley i Potter, przede wszystkim oni, ciągle wisieli na pierwszych stronach prasy. No i Snape. On też coś zauważył, widać było po tym jego paskudnym uśmiechu. Lissa wzdrygnęła się na samo wspomnienie. W każdym razie w tym wszystkim musiało być coś więcej i to nie mógł być przypadek. Zbliżało się Boże Narodzenie i czarownica zamierzała wykombinować wszystko tak, aby pani R. i Sophia znalazły się na ich rodzinnej kolacji. Jej babka uwielbiała Soph i w rezultacie wymusiła obietnice na niej i swojej córce, aby młoda panna Rickman zagościła u nich w jakieś święto. Oczywiście może zabrać ze sobą rodziców. Idealna okazja na przyjrzenie się matce przyjaciółki i porównaniu jej z Granger. Muszą, lub musi, mieć jakieś cechy charakterystyczne, które nie są burzą lekko rudawych włosów, które imitują dżunglę. Chociaż to akurat jest bardzo charakterystyczne.
Musiała tylko najpierw napisać do rodziców i odpowiednio to za argumentować. Babcia powinna być wystarczająco przekonującym elementem, przecież ostatnio nic nie nabroiła. Wróć. Nagrabiła sobie bardziej niż kiedykolwiek. Musi wymyśleć coś równie dobrego jak babcia. Najlepiej coś lepszego, a najgorszym razie coś minimalnie nie tak dobrego jak matka matki. Westchnęła, po czym zaczęła wyjmować pergamin i wszystko co było jej potrzebne do pisania z leżącego u stóp łóżka kufra. Pióro i pełen kałamarz położyła na łóżku. W momencie, gdy była pewna, że wyjęła już wszystko co będzie jej potrzebne zamknęła kufer i położyła na nim pergamin. Nie chcąc ryzykować, kałamarz położyła tuż obok przyszłego listu, a pióro mocno ścisnęła w palcach. Zagryzła wewnętrzną stronę policzka i zaczęła pisać. Skończyła dopiero około godzinę później, gdy stwierdziła, że na upartego jest zadowolona z ostatecznej wersji listu i nie wymyśli nic lepszego. Była ciekawa, czy jej rodzice nabiorą się na psychologiczną, w jej mniemaniu, dość przekonująco brzmiącą gadkę.
Było tuż przed ciszą nocną, więc popędziła w kierunku gabinetu Snape’a, aby wybłagać od niego możliwość skorzystania z sowy, a najlepiej kominka. Teraz nawet Ślizgoni nie mieli swobodnego dostępu do poczty, chociaż ich korespondencja nie była przeglądana z taką sama dokładnością jak reszty domów. Stanęła przed posągiem strzeżącym gabinetu i niepewnie wydukała hasło. Czuła jak serce coraz szybciej bije jej w piersi, a ręce stają się zimne i lepkie od potu. Cholera, cholera, cholera. W końcu dotarła do szczytu schodów i zapukała. Przez przeraźliwie długą chwilę myślała, że dyrektora nie ma w gabinecie, ale drzwi otworzyły się i ostrożnie przestąpiła przez próg. Snape siedział za biurkiem, a Bellatrix leżała rozłożona na staromodnym fotelu. Mistrz Eliksirów obrzucił ją nieprzyjemnym spojrzeniem i przeniósł wzrok na trzymany przez nią list.
-Korespondencja o tej godzinie?-zapytał szorstko i wyciągną dłoń po kopertę-Do kogo to, jeśli można wiedzieć.
-Do rodziców.-wyjaśniła w naprędce
Nie zakleiła koperty, wiedząc, że czarownik może zechcieć przejrzeć pergamin. Faktycznie zerknął na jej bazgroły, ale dość pobieżnie i oddał kopertę. Lissa zakleiła ją i podniosła wzrok.
-Dyrektorze, to mogę skorzystać z sowy?
Jego czarne oczy przewiercały ją na wylot, gdy próbował przejrzeć jej zamiary. Po kilku chwilach, przerywanych tylko nieustającym „tik tak” drugiej czarownicy skinął głową i przywołał jedyną hogwardzką sowę, która nie podlegała kontrolom. Lissa spojrzała na niego zdziwiona, ale drżącymi palcami przywiązała list do nóżki ptaka i cofnęła się, tak aby mógł wylecieć przez jedyne otwarte w gabinecie okno.
-Dziękuję.-wycofała się w stronę wyjścia-Dobranoc.
Wyszła tak szybko, jak tylko było to możliwe i zbiegła na sam dół, przeskakując większość stopni. Zaledwie chwilę później wpadła do przepełnionego salonu Ślizgonów, którzy byli zachwyceni swoją wyższością nad innymi domami każdego dnia tak samo bardzo. Kilka niezobowiązujących rozmów i drobnych kłótni później dotarła do dormitorium dziewczyn i padła na łóżko.
-Gdzieś ty była o tej godzinie?-Soph leżała na podłodze wesoło machając nogami.
-U Snape’a, wysyłałam list.-wyjaśniła.-Dał mi specjalną sowę, chyba nie chce, aby ktokolwiek więcej czytał te bzdury, które tam popisałam. Oprócz adresata oczywiście.
Jej przyjaciółka parsknęła i przeturlała się na plecy.
-Zawsze wiedziałam, że jest mądry, ale to było z jego strony tak genialne posunięcie, że pewnie sam Merlin by na to nie wpadł.
Dziewczyny roześmiały się i ich myśli zboczyły na zupełnie inne tory, kierując ich rozmowę na kompletnie beztroskie tematy. Dwa dni później podczas śniadania, gdy zaledwie kilka sów wleciało z poranną pocztą, przed Lissą wylądował starannie zaklejony list od rodziców. No przy najmniej tak świadczył napis na kopercie, ale czarownica od razu rozpoznała pismo babki. Charlotte Encrier dorwała się do korespondencji i nic nie było w stanie zmienić tego co postanowiła, nawet jeśli teoretycznie dom należał do jej rodziców. Rozerwała kopertę i wyjęła starannie złożony pergamin. Z bijącym sercem odczytała jego zawartość i gdy dotarła do końca, aż pisnęła z radości. Sophia spojrzała na nią z uniesioną w pytającym geście brwią.
-Moja matka, odczytuj to proszę jako babcia, zgodziła się, abyście z panią R. przyszły do Lavindii na kolację bożonarodzeniową dwudziestego piątego grudnia.- wyszczerzyła się
-Moja matka nigdy się na to nie zgodzi.-jęknęła jej przyjaciółka
Marine Rickman, mugolska kobieta, która całe dnie poświęca czytaniu, udając, że to jej praca, miałaby się zjawić na czarodziejskiej kolacji. Porażka. Tak właśnie przyjaciółka powinna odczytać minę Soph, ale jej los był już przesądzony.
-Przesadzasz.-zawyrokowała Liss- Zaraz do niej napiszemy. Nie, lepiej ja napiszę, twój list będzie ział pesymizmem.
Soph parsknęła i oparła czoło o blat stołu, o mały włos nie wsadzając głowy w talerz z owsianką.
***
Severus spod przymrużonych powiek obserwował znudzoną Bellatrix, która nieustannie rzucała zaklęcia zagrażające cennym przedmiotom rozstawionym po całym gabinecie. Ukradkiem przeglądał notatki Dumbledore’a i szukał czegoś co mogłoby go zainteresować. Jego wzrok padł na kilka pojedynczych kartek, które wyłoniły się spod reszty spiętych w grube pliki papierów. Wyjął je i przelotnie spojrzał na datę, która wskazywała na to, że trzymane przez niego kawałki pergaminu miały koło piętnastu lat. Wodził wzrokiem po wyrazach, które mogłyby świadczyć, o czymś ciekawym. Ariana, Alexander Verden, Severus Snape, przyszłości, zmieniacz czasu. Część wyrazów była zamazana, jakby ktoś próbował się ich pozbyć. Mistrz Eliksirów nie mógł ich odczytać bez zwracania na siebie uwagi Belli, więc odłożył kartki z powrotem do szuflady. Zaledwie kilka minut później rozległo się pukanie. Zacisnął żeby, a na jego twarz wstąpił ponury grymas. Machnął dłonią i drzwi stanęły otworem, ukazując dwie aż nazbyt dobrze znane mu postaci panien Rickman i Cauldron. Lissa znów trzymała w ręce list i z uśmiechem wciągnęła niezadowoloną przyjaciółkę do pomieszczenia.
-Dzień dobry dyrektorze! Pani Lestrange.-zawołała- Mogłabym znów skorzystać z sowy?
Severus uniósł brew i wstał. Czarne szaty falowały za nim, gdy zbliżał się do nich.
-Do kogo tym razem, panno Cauldron?-zapytał ironicznie.
-Do pani R.-wyjaśniła dziewczyna, po chwili uświadamiając sobie, że nie wszyscy mogą skojarzyć, o kogo jej chodzi-Znaczy do pani Rickman.
Zmarszczył brwi, ale nie skomentował tego. Nawet nie wyciągnął ręki po list, a jedynie przywołał tę samą sowę co poprzednio. Patrzył jak uczennica przywiązuje kopertę do nóżki sowy i ptak wylatuje przez okno.
-Dziękuję. Do widzenia.
Sophia zawtórowała jej niechętnie i po chwili obie dziewczyny zniknęły na schodach.
-Nie przeczytałeś listu, Severusie.-Bellatrix patrzyła na niego z dziwnym błyskiem w oku-Czyżbyś tracił czujność?
Czarownik spojrzał na nią chłodno i warknął:
-Nie twoją rolą jest oceniać, które listy czytam, a których nie, Bella.
Kobieta skrzywiła się, ale po chwili na jej twarzy pojawił się szaleńczy uśmiech.
-Czarny Pan wzywa.-i już jej nie było
***
Hermiona przeglądała pocztę, którą przyniosły jej sowy. Nowy numer ocenzurowanego Proroka Codziennego, którego paliła za każdym razem, gdy kończyła go czytać, aby jej córka przypadkiem nie trafiła na gazetę, rzuciła na bok. Mugol czytający prasę dla czarodziei? Dobre sobie! Jednak gazeta przychodziła do niej od piętnastu lat, gdy to przeniosła się w przeszłość. Tego dnia najbardziej zainteresował ją list zapisany starannym pismem, które zdecydowanie nie należało do jej córki. Otworzyła kopertę i najpierw pobieżnie przeczytała jej zawartość. Potem zrobiła to drugi raz, dokładniej i kolejny, a potem znowu kolejny.
-To chyba jakiś żart.-mruknęła do siebie
Wbrew głosowi rozsądku, który kazał jej odmówić wyjcem, ale by się Soph zdziwiła, zgodziła się na kolację. Odsyłając odpowiedź czuła się jak skazaniec, który ma zostać stracony w najważniejsze w swoim życiu święto. Od razu zakreśliła datę w kalendarzu wiszącym obok lodówki i sięgnęła do telefon. Mężczyzna odebrał już po pierwszym sygnale.
-Tak, Rickman?-warknął
-Odbieram sobie moje nadgodziny od dwudziestego czwartego do dwudziestego siódmego grudnia. Tego roku, żeby nie było wątpliwości.
Do jej uszu doszło zirytowane westchnięcie i skrobanie długopisu.
-Jasne. To tyle? Dobrze, do widzenia.
Rozłączył się. Hermiona uśmiechnęła się słabo sama do siebie i usiadła na fotelu, biodrem trafiając w jakieś opasłe tomiszcze. No to zapowiadały się ekscytujące święta.

Komentarze