Rozdział 3
Hermiona niespokojnie chodziła po zawalonym najróżniejszymi książkami salonie, myślami ciągle wracając do tego feralnego spotkania z Severusem. Była pewna, że zaklęcie działa tak jak powinno, a jedynym powodem uwagi czarodzieja było jej, o ironio, podobieństwo do samej siebie. Co tam, że teraz jest starsza o prawie 20 lat od swojej aktualnej wersji. Ten rok zapowiada się po prostu cudownie. Jeszcze na koniec może sama zdejmie zaklęcie, pokłócą się i potem znajdzie go całego zakrwawionego, a on ostatkiem sił wyzna jej miłość. Idealny scenariusz, ale nie dla niej. Ułożyła sobie życie i nie ma najmniejszej ochoty tego zmieniać. W sumie ma i to dużą, ale jej pole manewru jest dość znacznie ograniczone.
Czarownica
obróciła się w stronę okna i spojrzała na ledwie widoczną tarczę księżyca. Tym
razem myślami powędrowała do swojej niepokornej i nieposłusznej, ale jednakże
mądrej córki, która zdecydowanie nie była w stanie, trzymać się z dala od
kłopotów. To prawdopodobnie było rodzinne. Wolałaby jednak, żeby była spokojną
i posłuszną Puchonką lub Krukonką, szczególnie w tych czasach. No, ale zamiast
tego przygotowywała cuchnące syropy i oblewała nimi nauczycieli. No i karłów.
Hermiona wzdrygnęła się na wspomnienie obrzydliwych bliźniaków i natychmiast
odsunęła od siebie wizje ich twarzy wykrzywionych w upiornych, bezzębnych
uśmiechach. Przygryzła wargę i przed oczami staną jej obraz jej samej, Rona i
Harry’ego spacerujących korytarzami ogromnego zamku. To między innymi dzięki
bitwie o Hogwart związała się z Ronaldem, może gdyby nie to nigdy by tutaj nie
trafiła. Nie siedziałaby niespokojnie we własnym mieszkaniu, obserwując jak
wali się świat, a ludzie umierają. Po tylu latach codzienna rutyna doskwierała
jej już dość znacznie i miała ochotę wreszcie pomóc, ale obawiała się skutków
swojej ingerencji w nadchodzące wydarzenia. Jej melancholijny nastrój przerwał
dzwonek telefonu. Niechętnie podniosła słuchawkę, jedynie przelotnie zerkając
na zbyt znajomy numer.
-Dobry wieczór,
szefie.
***
Severus spod
przymrużonych powiek obserwował poczynania Bellatrix i czekał tylko aż zamek
runie pod wpływem jej nieokrzesanego tańca, którego geneza i przesłanie były
znane chyba jedynie twórczyni, choć i tego nikt nie mógł być pewien. Uczniowie
nerwowo przechodzili obok niej, bojąc się, że wytypuje któregoś z nich na
szpiega Harry’ego Pottera. Kilku w ten sposób skończyło w Skrzydle Szpitalnym,
ale czarownicy nie było dość. Mistrz Eliksirów wzdrygnął się, gdy usłyszał łoskot
tłuczonego wazonu, który spadł chwilę wcześniej ze stołu, z którym się zderzyła.
-Dosyć,
Bella.-warknął-Idź zajmij się, czymś poza zamkiem.
Kobieta
spojrzała na niego niezadowolona, ale zaprzestała swoich dziwnych figur
akrobatycznych i zbliżyła się do jego osoby.
-Co miałabym
według ciebie robić, Severusie? Potter jest poszukiwany, a mi Czarny Pan kazał
siedzieć w Hogwarcie i pilnować ciebie, póki nie dostanę wezwania.- uśmiechnęła
się upiornie, odsłaniając poczerniałe zęby.
Sapnął
zirytowany i kościstymi palcami ścisną trzymaną w dłoniach różdżkę.
-Hogwart to nie
tylko zamek. Idź nad jezioro, może będziemy mieli szczęście i już nie wrócisz.
Bellatrix
zbliżyła się do niego i nachyliła z zadziwiająco niewinnym błyskiem w oku.
Końcówka jej różdżki wylądowała na jego piersi i powoli przesuwana ku górze
przez jej właścicielkę, spoczęła na jego podgardlu.
-Jak sobie
życzysz, Severusie.
Cofnęła się i
szybkim krokiem ruszyła korytarzem. Dźwięk prutych gobelinów i tłuczonej
zastawy, echem odbijał się w jego głowie, kierując myśli w stronę Hermiony
Granger i Marine Rickman.
***
Sophia
spojrzała na swoją kolację, wciąż mając przed oczami widok, który zastały w
męskiej toalecie. Żółć podeszła jej do gardła i natychmiast odsunęła od siebie
talerz, rezygnując z posiłku. Liss patrzyła na jedzenie z równie cierpiętniczą
miną.
-Ile zostało do
końca semestru?-zapytała nieszczęśliwa.
-Coś koło
trzech miesięcy.-wymruczała w rękaw szaty jej przyjaciółka.
Dziewczyny
zgodnie wstały od długiego stołu i ruszyły do majaczącego w oddali wyjścia.
Mdlący zapach jedzenia towarzyszył im, dopóki z ulgą nie zamknęły ze sobą drzwi
i nie oddaliły się od Wielkiej Sali. Nie za bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić,
kręciły się po zamku bez większego celu. W ciągu ostatnich kilku dni udało im
się odkryć masę nie używanych klasy i sal, w których kurz wirował w powietrzu
bez ustanku. W końcu usiadły w jednym z takich pomieszczeń i ignorując kurz
rozłożyły się na brudnych ławkach. Od pyłków kręciło im się w nosach, ale to
było lepsze niż daremne próby unikania wesoło szczerzącego się Filch’a.
-Soph?-Liss
oparła się na łokciu i spojrzała na nią.
Młoda
czarownica usiadła na ławce, a włosy opady jej na twarz, skutecznie zasłaniając
widok.
-Tak?
-Wiesz, że
twoja matka wygląda jak starsza wersja Granger?
Sophia
roześmiała się i spojrzała na przyjaciółkę z niedowierzaniem wyraźnie wypisanym
na twarzy.
-Chyba sobie
żartujesz?-parsknęła- Sugerujesz, że jestem spokrewniona z tą cholernie
problematyczną Gryfonką?
Lissa zassała
policzek, a jej usta ułożyły się w częściowy dziubek.
-Nie, no coś
ty.-westchnęła po chwili milczenia- Chodźmy stąd, kichać mi się chce.
Dziewczyny
błyskawicznie zebrały swoje rzeczy i oczyściły szaty z kurzu. Korytarze były
pogrążone w przyjemnym wieczornym półmroku, a chłodne powietrze było
zapowiedzią powoli zbliżającej się zimy. Pojedynczy Ślizgoni mijali je w
roześmianych grupkach, a uczniowie z innych domów przemykali się korytarzami,
jakby byli samym Harry’m Potterem.
-Ej! Soph,
Liss, chodźcie tu na chwilę.
Flora,
zdecydowanie Ślizgonka i uczennica siódmego roku, patrzyła na nie z
politowaniem w oczach.
-Co?-Lissa z
wojowniczą miną spojrzała na starszą koleżankę.
Czarownica
roześmiała się i przerzuciła długie włosy na plecy.
-Naprawdę
uwierzyłyście, że nie możecie używać magii w trakcie szlabanu? Przecież po to
macie różdżki.- pokręciła głową zdegustowana ich brakiem błyskotliwości-
Wyglądacie jak kocmołuchy już po kilku minutach sprzątania.
Sophia
spojrzała na Florę spod byka i zmrużyła oczy zirytowana.
-Filch ciągle
nad nami wisi. Jak się odczepi to rozważymy aluzję do naszego braku
wspaniałomyślności.
Dziewczyna
roześmiała się jedynie i ruszyła w stronę salonu, ostatni raz spoglądając na
nie.
-Jasne.-nie
czekając na ich reakcję, zniknęła za zakrętem.
Następnego dnia
o świcie czarownice szły w stronę klitki Filch’a, który czekał na nie niezwykle
zadowolony z możliwości rozkazywania im. Pani Norris ocierała się o jego nogi,
rzucając im mordercze spojrzenia w kocim wykonaniu i oblizywała pyszczek długim
językiem. Dziewczyny cofnęły się nieznacznie, aby zwiększyć dystans między sobą
i kotem.
-Gdzie
leziecie?-warknął woźny-Do roboty!
Z dokładnością
co do najmniejszego szczegółu wyjaśnił im, co tego dnia mają zrobić i z
paskudnym uśmiechem wręczył wiadra z mopami i najróżniejszymi szczotkami oraz
detergentami. Ruszyły w stronę wyznaczonego miejsca i po dotarciu natychmiast
zaczęły sprzątać. Środek czyszczący drażnił je w nosie, a rękawiczki wpijały
się między palcami.
-Nie ma
go.-mruknęła wesoło Lissa.
-Co?-Sophia
usiadła na piętach i zdezorientowana spojrzała na przyjaciółkę.
-Nie ma
Filch’a.-wyjaśniła czarownica
Liss wstała i
wyciągnęła różdżkę z upiornie radosnym uśmiechem.
-Wystarczy, że
machniemy parę razy i posiedzimy tu jeszcze chwilę. Wyglądamy już jak
kocmołuchy, więc nie będzie miał nam, co zarzucić.
Soph przelotnie
rozejrzała się dookoła i wzrokiem wróciła do przyjaciółki. Przez chwilę obie
milczały, ale po chwili skinęły zgodnie głowami. Wystarczyło parę razy rzucone
Chłoszczyść i pomieszczenie wyglądało jak nowe.
-Ten szlaban
zapowiada się coraz lepiej.-Lissa rozciągnęła się na podłodze i skrzyżowała
ręce pod głową.
-Byleby Filch
się nie zorientował.-Soph uśmiechnęła się i pozbierała szczotki, którymi
wcześniej szorowały podłogę.
Komentarze
Prześlij komentarz