Rozdział 2
Sophia
przygryzła wargę ze skupieniem wymalowanym na twarzy, wpatrując się w
lewitujący kociołek. Znajdująca się w nim ciecz bulgotała, wydając niepokojące
dźwięki. Dziewczyna miała wrażenie, że za chwilę to ona będzie kąpała we
własnej roboty kleistym syropie. No przynajmniej czymś, co miało nim być. Lissa
wyglądała za róg korytarza, wypatrując ewentualnych gapiów, ale nic nie
zwiastowało ich nagłego nadejścia.
-Pospiesz
się.-sapnęła zniecierpliwiona
W końcu
kociołek złapał równowagę i skryty w cieniu oczekiwał na swoją ofiarę. Zaklęcie
kamuflujące wydawało się niepotrzebne w panującym tam mroku, ale przyjaciółki
wolały nie ryzykować.
-Gotowe.-Soph
uśmiechnęła się do siebie
Lissa
pociągnęła ją za najbliższy posąg, gdy tylko rozległo się echo kroków
nadchodzących osób. Karły będą miały za swoje. Jednak poczuły, że
bledną, gdy okazało się, że na początku orszaku idzie Snape we własnej osobie,
a nie te wstrętne bliźniaki. Było jednak już za późno. Zaklęcie zwalniające
zostało uruchomione i dyrektor Hogwartu został oblany niesmacznie wyglądającą
cieczą, której pochodzenia nie była pewna nawet sama twórczyni.
-Och,
Severusie.-mroczna postać wyłaniająca się zza rogu roześmiała się- Wyglądasz
olśniewająco. Czarny Pan będzie z ciebie dumny.
-Zamknij się,
Bella.-warknął i zaklęciem usunął większość cieczy z szaty- Znaleźć mi tego,
kto to zamontował. Natychmiast!
Dwa krasnoludy
zaczęły węszyć wokół kociołka i aż nieprawdopodobnym wydawało się, że wyczują
coś oprócz własnego smrodu. Lissa wbiła paznokcie w ramię przyjaciółki i
nachyliła się jej stronę.
-Już nie
żyjemy.
Potwory powoli
zbliżały się w ich stronę i tylko cud wybawić mógł je od zbliżającej się
katastrofy. Niestety nie nadszedł i z cichym okrzykiem wybiegły zza posągu, gdy
tylko te wynaturzone stworzenia wyciągnęły swoje obrzydliwe łapska w ich
stronę.
-No, no,
no.-mrukną z niezadowoloną miną dyrektor- Proszę za mą moje panie.
Niechętnie
ruszyły się z miejsca świadome idących za nimi niedoszłych ofiar psikusa oraz
Bellatriks Lestrange, której obłąkany śmiech był jedyny w swoim rodzaju. No i
niósł się echem po korytarzu, nie dało się jej przegapić.
***
Hermiona nie
mogła uwierzyć własnym oczom, gdy sowa ze skrzekiem wleciała do jej salonu z
listem w pazurach i przysiadła najwyraźniej na coś czekając. Podniosła kopertę
z podłogi i z niepokojem stwierdziła, że opatrzona jest pieczęcią Hogwartu.
Rozłamała ją i wyjęła starannie złożony pergamin.
Pani Marine
Rickman proszona jest o stawienie się w Szkole Czarodziejstwa i Magii w
Hogwarcie w gabinecie dyrektora Severusa Tobiasa Snape'a w sprawie karygodnego
zachowania Sophii Rickman. Prosi się także o zachowanie pozorów w kwestii
czarodziejskiego pochodzenia. Spotkanie odbędzie się w najbliższą sobotę o
godzinie 8 rano. Potwierdzenie obecności wysłać sową.
Dyrektor
Hogwartu
Severus Tobias Sanpe
Po raz pierwszy
wezwano ją do szkoły. Zazwyczaj po prostu informowano ją listownie, co zrobiła
i jaką karę poniosła Sophia. Czyszczenie toalet, patrole w Zakazanym Lesie. To
było coś normalnego. Westchnęła ciężko i spojrzała na kalendarz. To już jutro.
Hermiona miała nadzieje, że i tym razem to wszystko nie skończy się wydaleniem.
Chociaż zmiana dyrekcji może być kłopotem, jeśli chodzi o gonienie Sophii za
kłopotami. Dumbledore był jednak bardziej wyrozumiały, ale szczęśliwie się
składało, że jej córka była Ślizgonką. To działało w tym momencie na jej
korzyść. Zachowanie pozorów w kwestii czarodziejstwa. Parsknęła. Z tym
nie powinno być kłopotów.
Następnego dnia
czarownica w pośpiechu wyszła z domu, kierując się stronę specjalnie
stworzonego przez poprzedniego dyrektora świstoklika. Oczywiście tworzony był
jedynie z myślą o takich okazjach, które nigdy miały nie nadejść, a tu proszę.
Na szczęście dla wszystkich reagował tylko na jej dotyk. Chwyciła pokrywkę od
kubła na śmieci i kilka sekund później stała przed bramą szkoły. Próbując
opanować zawroty głowy, ruszyła do bramy.
-Imię i
nazwisko proszę.-zawołał goblin
Hermiona
spojrzała na niego rozkojarzona, ale szybko odpowiedziała.
-Marine
Rickman.
Stwór
przepuścił ją i wsiadła do czekającego już wozu. Przez następne kilkanaście
minut obserwowała widoki roztaczające się dookoła. Naprzeciwko niej z posępną
miną siedziała Hannah Cauldron, matka Lissy, która z kolei była przyjaciółką
Sophii. Nie zwiastowało to nic dobrego, a burzowe chmury wiszące nad zamkiem z
pewnością nie poprawiały jej humoru.
-Nie była pani przypadkiem,
gdzieś w gazecie?-Kobieta patrzyła na nią z tą samą marsową miną, z którą
podziwiała tutejsze walory przyrodnicze.
-Nie, to raczej
niemożliwe.
Uśmiechnęła się
wymuszenie i z ulgą stwierdziła, że właśnie dojechały na miejsce. Czekał na nie
niespecjalnie zachęcająco, wyglądający krasnolud. Jej przyszły bogin.
Wzdrygnęła się. Czarownice ruszyły za nim w stronę lochów. Z korytarza z
naprzeciwka wyłoniły się sylwetki dwóch winowajczyń, Sophii i Lissy, które szły
w ich stronę z niepewnymi minami. Córka na jej widok uśmiechnęła
się niewinnie, ale na twarzy wymalowany miała strach. Hermiona westchnęła
zrezygnowana. To nie mogło dobrze się skończyć.
***
Snape
miał wrażenie, że kleista ciecz jednak umknęła zaklęciu czyszczącemu i wciąż
pokrywa go od stóp do głów. Sapną niezadowolony i niespokojnie zaczął krążyć po
pokoju. Przerwał dopiero w momencie, gdy ktoś mocno zapukał do drzwi. Drewno
zatrzeszczało niebezpiecznie pod wpływem uderzeń, jakby groziło temu, kto wali
w nie bez opamiętania. Usiadł przy biurku i poruszył nieznacznie nadgarstkiem.
Drzwi otworzyły się ze skrzypieniem, a na progu zobaczył dwa karły, które miały
przyprowadzić jego dzisiejszych gości. Oto i oni we własnych osobach. Cała
czwórka.
-Wejdźcie.-warknął-
Nie wy.
Przegonione
karły wycofały się niezadowolone i pełnym agresji trzaśnięciem zamknęły drzwi. Groźnym
spojrzeniem zmierzył wszystkie cztery przybyłe do jego gabinetu kobiety. Jego
uczennice wyglądały jakby zostały właśnie przyprowadzone na ścięcie, a mowa
ciała ich matek wskazywała no to, że niekoniecznie są zadowolone z wizyty na
zamku. W dodatku ta Marine Rickman, której nazwisko nie dawało mu spokoju,
niepokojąco bardzo przypominała mu tę przeklętą szlamę, Granger, która szlajała
się właśnie z Potterem i tym durniem Weasley'em. To samo siano na głowie i
przemądrzałe spojrzenie. Tyle, że stojąca przed nim kobieta nie była
czarownicą, przynajmniej według tego co o niej wiedział, a wiedział wiele
sprzecznych ze sobą rzeczy. No i te identyczne rysy twarzy.
-Panie proszę
oto, aby usiadły.-różdżką wskazał dwa niewygodne krzesła-A panny Rickman i
Cauldron proszone są o milczenie. Całkowite.
Splótł palce ze
sobą i zacisną wargi.
-Zachowanie
Sophii i Lissy ostatnio było karygodne.-wycedził- Doszedłem jednak do wniosku,
że nie warto wydalać ze szkoły dwie tak obiecujące czarownice. Jakichkolwiek
przewinień nie miałyby one na swoim koncie.-dodał ironicznie- Rozumieją mnie
panie?
Kobiety kiwnęły
twierdząco głowami.
-Postanowiłem
więc, że Sophia i Lissa przez całe bieżące półrocze trzy dni w tygodniu
zastępować będą woźnego popołudniami, a w sobotę na cały dzień.- jego twarz
przybrała kamienny wyraz- Mam nadzieję, że poważnie porozmawiają panie z
córkami. To ostatnie ostrzeżenia, jeszcze jeden taki wybryk i zostaną usunięte
ze szkoły.
Matka Sophii
widocznie odetchnęła z ulgą i rzuciła córce wiele mówiące spojrzenie, które nie
zwiastowało nic dobrego.
-Jeśli mają
panie jakieś pytania proszę zaczekać na korytarzu, a jeśli nie to może
porozmawiają panie z córkami, albo opuszczą już teren szkoły.-Przerwał na
chwilę i odwrócił się w stronę swoich uczennic.-Wy czekacie, aż przekażę wam
odpowiednie instrukcje. Żadnej magii się w nich nie spodziewajcie. Pani Rickman
proszę, aby pani na moment została.
Wszyscy, oprócz
Mistrza Eliksirów i jego zapomnianej koleżanki z pracy, opuścili gabinet.
-Zawsze
zastanawiałem się, dlaczego Dumbledore nie zaprasza pani do szkoły.-uśmiechnął
się kpiąco-Teraz już wiem.
Severus miał
wrażenie, że przez chwilę na jej twarzy malowało się przerażenie wymieszana z
czymś jeszcze, ale zaraz potem zniknęło.
-Bardzo
przypomina pani Hermionę Granger. Myślę, że wie pani o kogo chodzi, czyż nie?
Kobieta ledwo
zauważalnie przełknęła ślinę.
-Proszę nie
zawracać sobie tym głowy, dyrektorze. Mogłabym już iść?
Marine Rickman
wycofała się w stronę drzwi i zniknęła za nimi, gdy tylko Snape skinął głową pozwalając
jej opuścić gabinet. Czarodziej zaśmiał się gorzko. Ten rok nie skończy się
dobrze.
Komentarze
Prześlij komentarz